Biuletyn 51
Marek Powichrowski
Jak dzieci, jak dzieci
Media robią z nas półnagie plemię, które zachwyca się kolorowymi, szklanymi paciorkami oraz kawałkiem kolorowego perkalu. Ile czasu bowiem elektryzowała nas wiadomość o eksperymentalnym potwierdzeniu istnienia fal grawitacyjnych? Tydzień, może dwa tygodnie? A ile czasu trwały przygotowania do uwieńczonego eksperymentalnie potwierdzonym doświadczeniem? Dziesiątki lat? A i tak za chwilę dostarczą nam nowy perkal i świeżą dostawę kolorowych paciorków tak, że zapomnimy o poprzednich.
Jakiś czas temu byłem w „Pierogarni tykocińskiej”. Niewielki lokal w centralnym miejscu Tykocina, dobra kuchnia – co ja mówię, świetna kuchnia – i stare zdjęcia na ścianach, związane z Tykocinem. Co to ma wspólnego z falami grawitacyjnymi, które dotarły do nas po – szacunkowo – około dwóch miliardach lat? Ano ma. Na ścianie wisi tam bowiem wielka reprodukcja zdjęcia flisaków pracujących w porcie rzecznym w Tykocinie. Jeden z flisaków ogląda się pod słońce, charakterystycznie osłaniając oczy położoną wzdłuż daszka czapki ręką. Zdjęcie uchwyciło falę emocji, która obecnie pokonała odległość prawie stu lat świetlnych. Minęła najbliższą gwiazdę Alpha Centauri pewnie w czasie kiedy już odzyskaliśmy niepodległość i szykowaliśmy się do obrony przed bolszewicką zarazą. Nie ma już tego portu, nie ma flisaków, nie ma Żydów handlujących tym drewnem spławianym z Puszczy Białowieskiej. Tamtego czasu już nie ma. Została po tym czarna dziura. Tak samo jak nie widomo, co się teraz dzieje z tymi dwiema czarnymi dziurami, które zwarły się ze sobą w śmiertelnym uścisku, który zaowocował powstaniem fali grawitacyjnej, która wędrowała przez Kosmos prawie dwa miliardy lat, aby dotrzeć do nas miesiąc przed wyborami parlamentarnymi w roku 2015. Czy ona jeszcze istnieje? Co się z nią teraz dzieje? Czy kiedyś mnie lub moich potomków zaskoczy elektryzującą wiadomością, że narodziła się z ich zwarcia zupełnie Super Nowa? Może już ta fala biegnie do nas. Czy dotrze? Kto to wie?
Einstein opublikował swoją Ogólną Teorię Względności mniej więcej w tym samym czasie, gdy flisak patrzył pod Słońce na tym zdjęciu. Czy ta wiedza byłaby naszemu flisakowi do czegoś potrzebna w jego codziennym życiu? Z prawdopodobieństwem graniczącym z pewnością można powiedzieć, że nie. A Einstein już wtedy przewidywał, że fale grawitacyjne mogą istnieć.
Zastanawiałem się nieraz, co pcha człowieka do tego, aby latami nanosić inkaustem na pergaminie pozycję Słońca i Księżyca na nieboskłonie. Garbić się nad lunetą w zimowe i letnie wieczory. Rysować elipsy, liczyć, głowić się i szukać odpowiedzi na pytanie: „jak to działa, jak to jest?”. I to wszystko i tak spotka się z niezrozumieniem: „Panie, a komu to potrzebne? A co my z tego będziemy mieli?” Czy fakt, że Ziemia się kręci wokół Słońca, a nie odwrotnie, ma jakikolwiek wpływ na każdego z nas? Żaden. Możemy istnieć w swoich dziuplach tak samo szczęśliwi (lub tak samo nieszczęśliwi) trwając w jednym jak i w drugim przekonaniu bez potrzeby udowadniania tego sobie i innym.
No więc po co to wszystko, po co budować gigantyczny układ rezonansowy do detekcji hipotetycznych fal grawitacyjnych, którego koszty budowy porażają. Po co to komu? Dla kilku pasjonatów, którzy PIT-u prawdopodobnie poprawnie nie potrafią wypełnić? Nie dlatego, że brak im umiejętności, ale dlatego, że uważają, że to im do niczego nie jest potrzebne. W sumie to bycie takim specjalistą Od Rzeczy Które Nie Wiadomo Czy Istnieją jest bardzo interesującym zajęciem. Podałem, że ta fala grawitacji biegła około dwóch miliardów lat zanim dosięgła Ziemi. Ale to oczywiście nie jest prawda. Zgodnie z teorią pomiarów, każdy pomiar obarczony jest błędem. W przypadku tego słynnego – medialnie – zderzenia hipotetycznych czarnych dziur błąd wynosi – bagatela – sześćset milionów lat. To błąd blisko 30%. To już gruby błąd. I teraz wyobraźmy sobie, że taki błąd popełnia inżynier budując most, transformator, samolot, a nawet zwykły układ hamulcowy w samochodzie. Katastrofa gwarantowana.
A te „pączki w maśle” przez dziesiątki lat robią to samo i przez dziesiątki lat rozkładają bezradnie ręce stając przez komisją kongresową: „no niestety nadal nie mamy tych fal, przykro nam bardzo, ale ciągle nasłuchujemy”. Pracując w firmach, które zorientowane są na dostarczenie produktu inżynierskiego klientowi, gdzie stosuje się techniki pracy ułatwiające „dowiezienie” produktu na czas przy założonym budżecie nie bardzo mogę sobie wyobrazić jak taki zespół planuje sobie pracę. Przychodzi Project Manager i mówi, „słuchajcie, dziś nasłuchujemy tak jak wczoraj, tydzień, miesiąc, rok i dziesięć lat temu”. I tak trwa to całymi latami i wciąż i wciąż idą na to finanse publiczne. Dlaczego? Dlatego, że póki co jest nadwyżka budżetowa. Można ją oczywiście przeżreć i zostanie po niej tylko fetorek. Nic więcej. Umówiliśmy się więc, że takim postrzeleńcom damy robotę, aby śledzili i nasłuchiwali. Aby budowali coraz czulsze instrumenty, wymyślali coraz to lepsze metody pomiarowe, które w skali Uniwersum generują błąd rzędu podanego powyżej, ale zastosowane na łodzi podwodnej będą skuteczne z taką dokładnością, że potrafią rozpoznać szczegół wielkości ludzkiego włosa na dnie oceanu. Wystarczające uzasadnienie dla prowadzenia badań „nad problemem fal grawitacyjnych”? Moim zdaniem jak najbardziej. No bo przecież przy takim projekcie musi być jakaś „komórka wojskowa”. Inaczej nie byłoby tych potężnych środków. Czy obywatele mają jakiś wpływ, jakąś kontrolę nad tym jak te pieniądze się wydaje? Wątpię. No, po prostu cud malina. Można sobie bujać między czarnymi dziurami do woli. Kota nie ma, więc myszy mogą harcować do woli.
W ostatnich dniach światło dzienne ujrzał kolejny projekt „gwiezdny”. Rosyjski miliarder Jurij Milner i Mark Zuckerberg, właściciel Facebooka spotkali się ze Stephenem Hawkingiem i wyrazili wspólną chęć zbudowania flotylli mikrostatków kosmicznych zdolnych dotrzeć do wspomnianej na początku gwiazdy Alpha Centauri. Ona jest odległa od Ziemi o ponad cztery lata świetlne. Taka flotylla mikrostatków, niczym wyprawa Kolumba miałaby dotrzeć tam za około 20 lat. Jak? Rozpędzając się do prędkości 20% prędkości światła, na mikroskopijnych stateczkach z cienkimi żaglami zbudowanymi z materiału o grubości atomu, popychanych światłem lasera. Uff. Czysty Kolumb przeniesiony w czasie o kilka wieków. Dlaczego ma to być flotylla? Bo nikt nie będzie tymi stateczkami sterował. One są wydmuchnięte promieniem lasera, rozpędzone do olbrzymiej prędkości i pozostawione same sobie. Aby trafić na gwiazdę i jej ewentualny układ planetarny trzeba wystrzelić ich miliony w stożku do gwiazdy tak, aby przynajmniej jeden tam dotarł i wysłał sygnał: „tu wasz wysłannik do Alpha Centauri. Ciemność widzę, widzę ciemność”.
Mówcie więc, że za dwadzieścia lat? Plus cztery lata na wysłanie sygnału, który dotrze stamtąd do Ziemi. Czyli teoretycznie jeszcze za życia fundatorów tego gwiezdnego projektu. Dwadzieścia cztery lata na pierwszych stronach gazet. Ponad dwadzieścia lat informacji gdzie jest teraz ta flotylla, co widziała, co słyszała. Jakie ploty z kosmosu mogą rozpalać media. Ta sytuacja dowodzi, że same posiadanie masy pieniędzy nie daje żadnego szczęścia. Kto pamięta nazwiska pierwszych Fenicjan, wymyślających pieniądz? Nikt, przeszli bez echa, chociaż dokonali wielkiej rewolucji wprowadzając go do ułatwienia obrotu handlowego. Co ciekawe Fenicjanie byli w większości… żeglarzami. Dlatego bogaci starają się, aby być zapamiętani czymś więcej niż możliwościami finansowymi. Kto bogatemu zabroni?
No, ale skoro można przez dziesiątki lat nasłuchiwać przyjścia fal grawitacyjnych zamiast zająć się jakąś pożyteczną pracą, skoro można dmuchać laserem w ultra cienkie żagielki – dla sławy panie, dla sławy – to dlaczego i ja nie mogę się zapisać jakoś w dziejach ludzkości.
Cały czas jestem pod wrażeniem tej fali emocji z tego zdjęcia, z flisakiem przesłaniającym wzrok przed gwiazdą zwaną Słońcem. Z tego obrazu rozchodzą się ledwo wyczuwalne fale emocji i biegną ciągle w Kosmos. Cały czas odbieram nieznanym sobie detektorem tę emocję uchwyconą w odbitych od flisaka fotonach, które zmieniły strukturę związków srebra na płycie fotograficznej. Stawiam więc hipotezę istnienia fal emocji.
Jeżeli ktoś zbuduje detektor tych fal to będzie mógł wyczuć na zupełnie niewidocznej łodzi podwodnej jak jakiś marynarz myśli o swojej dziewczynie i tęskni za nią. Jest zastosowanie? Jest! No więc może jakiś wojskowy to przeczyta i się zainteresuje? Do dzieła!
Jakby co to proszę pamiętać, że byłem pierwszym, które takie fale przewidywał.
NUMER 51 – LISTOPAD 2017
- Od naczelnego …
- Z życia Oddziału SEP
- O sobie… – Paweł Mytnik – Podsumowanie kadencji 2014-2018
- Nauka i praktyka – Ryszard Skliński – Wpływ zapadów napięcia na jakość energii elektrycznej dostarczanej do odbiorcy przemysłowego
- Z historii elektryki – Paweł Mytnik – To i owo z historii odkurzaczy
- Studenci o sobie – Kamil Tymiński – XIX ODME 2017 w Białymstoku
- Nauka i praktyka – Paweł Mytnik – Komórka to proste narzędzie do inwigilacji
- Relacja z seminarium szkoleniowego – Paweł Mytnik – Poprawa efektywności energetycznej w obszarze eksploatacji i rozwoju sieci PGE
- Moim zdaniem… – Paweł Mytnik – Elektryczne dreptanie
- Felieton – Marek Powichrowski – Jak dzieci, jak dzieci
- Z żałobnej karty