STOWARZYSZENIE ELEKTRYKÓW POLSKICH

ODDZIAŁ BIAŁOSTOCKI

www.sep.bialystok.pl

ODDZIAŁ ODZNACZONY
ZŁOTĄ ODZNAKĄ
HONOROWĄ
SEP

Biuletyn 62

Marek Powichrowski

Ruletka carskich oficerów

Od ostatniego mojego felietonu minęło trochę czasu. Wtedy jeszcze tego nie widziałem. Wtedy jeszcze nie widziałem jak zareaguje mój organizm. Znamy się ze sobą tyle lat i w zdecydowanej większości mogę powiedzieć, że był przeważnie przewidywalny. Czasami aż do bólu. Wtedy nie widziałem co się stanie gdy mnie ten mikrob dopadnie.

Wobec chińskiego Wunderwaffe nie było chojraków. To znaczy byli. Niektórzy nawet zatrzymali się  na tym słowie „byli” dokładnie, a ich czas stał się czasem przeszłym, dokonanym, zatrzymanym, martwym. Nawet mnie to nie dziwiło, bo jest to matematyczny proces błądzenia ludzkiego. Czytając opowieści o innych pandemiach, które nawiedzały tę naszą cześć cywilizacji ludzkiej, można znaleźć opisy rozrzutu zachowań ludzkich wobec tego czegoś Strasznie Niewiadomego. Od totalnej rozpusty, przez debilizm i tępotę po przypadki świętości. Te ostatnie szczególnie wśród medyków, którzy nie patrząc „na własne pożytki” szli ludziom z pomocą, na ile tylko mogli. Musiało to wywoływać niesamowite uznanie, skoro kroniki sprzed kilkuset lat ich wspominają.

Wtedy jeszcze nie wiedziałem. Teraz wiem. Przeszedłem cały szlak bojowy mojej małej wojny z tym owiniętym w „smalec” kawałkiem kodu DNA czy RNA. Wcale nie udawałem chojraka, dostosowywałem się do ograniczeń. Ale to można było uznać jedynie za zmniejszenie ryzyka. Dopadło mnie w tak nieprawdopodobnym ciągu tak zupełnie nieprawdopodobnych zdarzeń, że teraz gdy oglądam się za siebie w chwilach refleksji to widzę, że przypomniałem człowieka, który stanął na posmarowanej – właśnie smalcem – równi pochyłej i który wie-dział, że nie ma najmniejszych szans aby pokonać przemożną  siłę ciążenia.

Nie czas i miejsce na opis tego co się działo ze mną wtedy. Bardziej nadaje się to na zapis osobistego świadectwa złożonego w księgach kościelnych niż do felietonu. Wyszedłem z tego. Tak! Chciałem wykrzyczeć to zdanie, gdy skończyła się ta – powstrzymam się od nieparlamentarnych słów – choroba. Chciałem wykrzyczeć, choć stan moich płuc był wtedy opłakany. Jak również cały ja.

Z tego okresu pamiętam szczególnie jedno doświadczenie fizyczne. Miałem zalecone stosowanie inhalacji z solą fizjologiczną. To już była końcówka ostrego przebiegu choroby. Był koniec lutego, robiło się już oraz cieplej. Słońce grzało w domu prawie jak kaloryfery. Usiadłem w fotelu i zacząłem robić inhalacje, zwykle trwało to około piętnastu minut. Pokój był jasno oświetlony przez słońce, inhalacja zostawiała ślad w powietrzu, słońce wzmacniało widok rozprzestrzeniania się wydychanego aerozolu. Po zakończeniu inhalacji cały pokój był wypełniony oparami. Nie ma szans. Żadna maseczka, żaden płyn do dezynfekcji rąk nie obroni nas na 100%. Każdy będzie musiał to przejść. Nie dziś to jutro. Jesteśmy skazani na oddychanie.

Ale ja wyszedłem z tego. I mój organizm w bardzo krótkim czasie wrócił w zdumiewający sposób do równowagi. Wyszedłem z tego i spojrzałem wokoło. I zadałem sobie pytanie. Co tu się dzieje? Co pokazała ta pandemia, a co widoczne było tylko nielicznym? Otóż pokazała ona lichotę – chyba adekwatne słowo – kondycji czegoś co kiedyś posiadało znamiona elity społecznej. W czasie tej pandemii kompletnie nie można było się zorientować kto jest kim. Kto jest mędrcem a kto gra tę rolę pod czyjeś dyktando. Czasami gra ją wręcz perfekcyjnie. W wyniku tego ludzie nie wierzyli i wierzą już sobie nawzajem. Nawet lekarze nie wierzą lekarzom. Zamiast społecznie wiarygodnej elity mamy durnowatych celebrytów, którzy są jak papuga kataryniarza, wrzucisz pieniążek to ci coś zaskrzeczy. Nasi rodzice, często z tylko podstawowym wykształceniem mieli więcej zdrowego rozsądku niż niejeden magister, który przez studia przecisnął się jak kot przez szczelinę w płocie.

Bo naiwnie sądziłem, że pandemia powinna mobilizować do walki z nią. Ale to tylko naiwność. Otóż to może być świetny biznes. Ryzykowny, ale świetny. Ten biznes wymaga odpowiedniego poziomu braku wiedzy u konsumentów. Wiem, to zdanie wydaje się bez sensu, bo trudno wyobrazić sobie ujemną wiedzę. Ale media są – jak mawiał chyba Sołżenicyn – „gawnojedami”. One wręcz żyją z głupoty. Internetowe media społecznościowe wręcz rozwijają głupotę i ją nobilitują do poziomu równouprawnienia z mądrością. Skutki? Nie trzeba długo czekać. Wraz z rozwojem komunikacji internetowej pojawił się zupełnie nowy model prowadzenia biznesu. Do odwiecznych „sprzedaż” oraz „usługa” doszedł nowy, który można ująć w słowie „pożądanie”. O ile można kupić coś lub otrzymać wykonaną usługę i to kończy proces transakcji o tyle z tym ostatnim nie ma lekko. On musi mnie mieć stale pod ręką, musi odwracać moją uwagę sygnaturkami z telefonu, musi mnie dręczyć brakami „lajków” pod moim wpisem w jakimś forum społecznościowym. Muszę się starać, aby się przypodobać, All night long. To też jest jakaś niepojęta grawitacja.

Sensacja!!! W RPA odkryto nową mutację wirusa, kapłani mediów nadali mu na pierwsze imię Omikron. Dramat, nowa odmiana wirusa. Jeszcze tragiczniejsza od poprzednich. Powinienem zakończyć to zdanie ponownie trzema wykrzyknikami. Na braku elementarnej wiedzy z biologii, na tym nawozie wyrasta upragniona przez kogoś panika. „Halo Londyn, czy macie „go” już u siebie? Tak mamy to!”. „Halo Hong-Kong, a jak u was? Szukamy ale nie mamy „go” (smutny emotikon na koniec)”. Każde laboratorium, które nie potwierdzi tego z góry wskazane jest na krzywe spojrzenia, „jak to, nie potraficie „go” zidentyfikować?”. A przecież wirusy mutują i krzyżują się w coraz to nowe odmiany. Ten proces jest nie do powstrzymania. To nie jest jakiś nowy kompletnie wirus, to jest nadal ten sam, choć nieco inny. Tak jak wszyscy jesteśmy ludźmi, ale różnią nas płeć czy inne cechy. Ten medialny Omikron żyje wciąż w swojej niezmiennej genetycznej formie ignorując i mając sobie za nic wiedzę, że w krótkim czasie poddany procesom mutacji i krzyżowania stał się już kompletnie innym. Ale śledzimy drogę tego wirusa, po drodze klikamy w setki innych rzeczy prowadzeni jak małe dzieci za rączkę. Tam, dokąd byśmy nigdy nie poszli, gdyby to tylko od nas zależało. Przypominamy zagubionych w lesie Jasia i Małgosię, którzy pod wpływem jakiejś niepojętej grawitacji zmierzają wprost do chatki baby Jagi (kibiców Jagi proszę    o wybaczenie). Z tą tylko różnicą, że Jaś jest już od kilkudziesięciu lat starym chłopem o imieniu Jan, a Małgosia jest panią Małgorzatą, która dawno już wyrosła z ze swojej metrykalnej 18-tki.

Ostatnio trafiłem na ciekawe zdanie wypowiedziane przez H. M. McLuhan’a, teoretyka mediów i komunikacji, twórcy idei „globalnej wioski”. Otóż powiedział on, że czuje się jak Pasteur, który miał problemy z przekonaniem współczesnych mu lekarzy, którzy nie widzieli tego czegoś „niewidzianego” co on był w stanie widzieć oczami wyobraźni. Właśnie McLuhan mówił o zagrożeniach płynących z eksplozji mediów i ich globalizacji. A były to wtedy głębokie lata 60-te ubiegłego wieku. Dziś jak na dłoni widzimy to, że media komunikacyjne stały się ważniejsze od wiadomości. Mało tego, wiadomość jest już towarem, który można kupić. A my nie jesteśmy w stanie dotrzeć do jej źródła i zweryfikować jej. Niestety, ale nie udało się McLuhan’owi  wyprodukować szczepionki przeciwko tym złym tendencjom.

Odsuńmy na bok chińskie Wunderwaffe. Odsuńmy się na odległość obserwatora w laboratorium fizycznym badającym rozpad cząstek radioaktywnych. Słuchałem kiedyś wykładu wybitnego polskiego fizyka Krzysztofa Meissnera na temat cząstek elementarnych. I otóż on powiedział, że fizyka radzi sobie bardzo dobrze z procesem połowicznego rozpadu cząstek. Należałoby powiedzieć, że globalnie bardzo dobrze, ale gdy próbujemy pójść w głąb, do poziomu cząsteczek, to nie mamy pojęcia która cząstka w danym momencie „umrze”, a która będzie jeszcze „długo żyć”. Einstein buntował się przeciwko takiej fizyce niedeterministycznej. Zwykł mówić w takiej sytuacji, że „no przecież Pan Bóg nie gra w kości”. No chyba jednak gra….

Podobnie jest i z nami w tych osobistych „połowicznych czasach rozpadów”. Lekarze bezradnie rozkładają ręce. Nie mogą powiedzieć kto i dlaczego przeżyje, ani kto i dlaczego nie przeżyje. Znam z relacji bliskich osób – nie z mediów! – przypadki chłopów na schwał, służących w elitarnych jednostkach, wysportowanych, sprawnych, którzy wychodzi z tego jako cienie samych siebie. I znam takich, co to byli schorowani, a wyszli z tego jak z kataru wiosennego, bez większego szwanku. Gdy spojrzeć na statystyczne wykresy w skali państw czy świata, to mają one wręcz idealne matematyczne kształty krzywych rozkładu Gaussa. No tak, ale ja mam tylko jedno swoje życie i w tym wszystkim jestem nagi przez Panem Bogiem, który rzuci za chwilę swoją kostką…

Nie inaczej było pewnie z tradycją rosyjskich, carskich oficerów. Mocny alkohol w połączeniu z niewłaściwie pojętym honorem oficerskim stworzyły coś na kształt procesu społecznego rozpadu. Lubowali się oni w „zabawie” zwanej ruletką carskich oficerów. Zabawa była prawie z cyklu doświadczeń statystycznych w szkole (wtedy jeszcze nie było tego w programie nauczania). Mamy pistolet z bębenkiem na naboje. Do bębenka wkładamy jeden nabój, obracamy szybko bębenek i nie patrząc w jakiej pozycji wylądował (honor oficerski! Ja się boję?! Absolutnie nie!) oraz mając wyłączony kompletnie zdrowy rozsądek (wódka jako płyn fizjologiczny przyspieszający podejmowanie jakichkolwiek decyzji), przykładał do głowy pistolet i pociągał za spust. Dziś można zadać takie zadanie – „przy stole siedzi „n” carskich oficerów, w bębenku jest „m” otworów, do bębenka wkładamy jeden nabój, każdy oficer robi jedną próbę, oblicz prawdopodobieństwo, że a) przeżyją wszyscy, przeżyje „k” oficerów, c) nie przeżyje „(n-1)”, bo ostatni dojdzie do wniosku, że nie ma już się z kim dalej bawić”. I patrząc z góry na liczebność korpusu oficerskiego armii carskiej można by zauważyć pewną prawidłowość matematyczną wynikającą z zależności, którą można ująć w jakiejś tajemnej funkcji F(n,m,k). Cokolwiek mogłoby to znaczyć.

Niektórzy twierdzą, ze Rosja carska upadła, no bo Lenin, bo ktoś mu „pomógł”, bo to czy tamto. Ja mam na ten temat inne zdanie. Otóż rewolucja wybuchła w twierdzy marynarki wojennej w Kronsztadzie. Podejrzewam, że w wyniku owej ruletki zginęli najlepsi oficerowie, a zostały jedynie popłuczyny oficerskie. No, ale zaraz, zaraz. Można by przecież oczekiwać, że ten proces był stricte losowy, że powinno zginąć po równo tych nijakich oraz tych najlepszych. Stało się jednak inaczej. Flota pozbawiona najlepszych dowódców dostała się w ręce pospolitych durniów z oficerskimi pagonami.

Hmm, dziwne. Widocznie Pan Bóg rzucał jakąś niesymetryczną kostką.

NUMER 62 – KWIECIEŃ 2022 

  • Od naczelnego …
  • Z życia Oddziału SEP
  • Patron ROKU 2022 – Paweł Mytnik – Prof. Kazimierz Bisztyga – teoretyk i praktyk konstrukcji napędów i maszyn elektrycznych
  • Nauka i praktyka – Jerzy Gryko – Eliminacja CO2 w krajowej produkcji energii elektrycznej i transporcie oraz ekonomiczne warunki tej transformacji
  • Konkurs SEP – Jarosław Werdoni – Konkurs Oddziału Białostockiego SEP na wyróżniającą się pracę dyplomową z dziedziny elektryki w roku akademickim 2020/2021
  • Artykuł młodego inżyniera – Mateusz Wasilewski – Opracowanie algorytmu sterowania przekształtnika DC/AC z dodatkowym wspomagającym przekształtnikiem DC/DC
  • Studenci o sobie – Mariusz Drobiszewski – Relacja z XXII ODME 2021 we Wrocławiu
  • Relacja – Paweł Mytnik – Oddziałowe Spotkanie Noworoczne
  • Felieton – Marek Powichrowski – Ruletka carskich oficerów

SEP Oddział Białostocki

Zakresem działalności SEP obejmuje elektrotechnikę, energetykę, elektroenergetykę, elektronikę, radiotechnikę, optoelektronikę, bionikę, techniki informacyjne, informatykę, telekomunikację, automatykę, robotykę i inne dziedziny pokrewne. (Statut SEP § 2.1)

Kontakt

ul. Marii Skłodowskiej-Curie 2 15-950 Białystok Telefon: (85) 742-85-24 Email:biuro@sep.bialystok.pl Biuro czynne: poniedziałek-piątek w godz. 8:00 – 16:00
SEP Białystok 2020 © Wszelkie prawa zastrzeżone