STOWARZYSZENIE ELEKTRYKÓW POLSKICH

ODDZIAŁ BIAŁOSTOCKI

www.sep.bialystok.pl

ODDZIAŁ ODZNACZONY
ZŁOTĄ ODZNAKĄ
HONOROWĄ
SEP

Biuletyn 71

Co ma łyżka do śluzy wodnej?

 

Marek Powichrowski

Inżynierska robota. Takim określeniem inżynierowie zwykli określać projekty, co do których nie ma żadnych zastrzeżeń. Mało tego, one potrafią wzbudzać za-chwyt swoją prostotą, a wręcz genialnością rozwiązania problemu. Nie ma tu znaczenia czy jest to bardzo sprytnie napisany kod programu komputerowego czy ergonomicznie stworzone narzędzie codziennego użytku czy śluzy między jeziorami lub zwykła lampa naftowa.

Patrząc na przedmioty codziennego użytku lub budowę jakiegokolwiek urządzenia warto wykonać eksperyment myślowy określany angielskimi słowami: out of the box. Czyli wychylić się ze swego pudelka jakim jest nasze widzenie świata wokół nas. I czynić tak na każdym etapie pracy inżynierskiej. Zarówno podczas projektowania jak również podczas odkrywania drogi, jaką wykonał inżynier projektując coś, co będzie miało zastosowanie w naszym codziennym życiu.

Metoda out of the box to także jakaś miara inteligencji twórcy. Metoda ta wymaga świadomości twórcy, czyli czegoś, czego nigdy żadne z obecnych modeli AI nie osiągną. Tak twierdzi na przykład sir Roger Penrose, laureat Nagrody Nobla za całokształt prac z fizyki wybiegającej daleko ponad to czego będą jeszcze przez dziesięciolecia uczyć inżynierów.

Aby przybliżyć tę metodę tym, którzy do tej pory nie stosowali jej i wręcz ślepo zachwycają się AI (obserwuje to u najmłodszego pokolenia inżynierów) zastosuję przykład z Lema. Lem w jednej ze swych książek wziął na warsztat najprostsze i codziennie używane narzędzia czyli łyżkę, nóż i widelec. Można tą samą metodę zastosować do krzesła, stołu, garnka, czajnika i każdego z narzędzi kuchennych. Ale my się skupimy nad tymi najczęściej przez nas stosowanymi, a dalej możemy to sobie ekstrapolować na inne narzędzia powszechnego lub sporadycznego użycia.

Cóż takiego zrobił Lem w tej metodzie? Postawił sobie proste pytanie. Czy gdyby Kosmici kiedyś przylecieli na Ziemię – kiedy nas już tu nie będzie – i w jakichś ruinach baru mlecznego (mój wybór, bo przecież by tego nie wiedzieli) odkryli te przybory kuchenne to czy wiedzieliby do czego były używane? Z prawdopodobieństwem równym pewności można powiedzieć, że nie odkryliby sensu w tych przedmiotach.

A ty czytelniku/czytelniczko, czy kiedykolwiek zastanawialiście się na geniuszem tych kuchennych narzędzi? Przecież konstrukcja łyżki, noża i widelca jest genialna w swojej prostocie. Tu jeszcze nie ma miejsca na udoskonalenia konstrukcyjne. Można jedynie dołożyć ornamentykę, szlachetnych kruszców, ale to nadal będzie ten sam projekt. Został on stworzony w sposób najbardziej optymalny z możliwych do wymyślenia. Anonimowi twórcy giną gdzieś przepastnej prehistorii. Ale tu się pojawia następne pytanie. Czy te pierwowzory tych narzędzi kuchennych pojawiły się niezależnie od siebie w odległych w czasie kulturach prehistorycznych, które nie mogły się w żaden sposób ze sobą komunikować. Jeśli tak, to ten projekt był zapisany w naszych umysłach od samego Początku. Oczywiście tak nie było, bo na Dalekim Wschodzie jedli i jedzą pałeczkami. Jednak w obu przypadkach wystarczyło tylko wyjść z pudełka i rozejrzeć się po całym umyśle.

Jeżeli łyżkę, nóż i widelec potraktować jako kuchenny hardware, to cała kulturę ich użycia można uznać za swego rodzaju software instalowany na tym hardware. I ta sama łyżka i widelec są inaczej używane w różnych regionach Włoch do jedzenia spaghetti i możemy w restauracji popełnić małe faux paux, gdy używamy ich nie tak jak się w danym regionie przyjęło ich używać.

Zostawmy kuchenne narzędzia. Czas letni to czas podróżowania, zwiedzania. W sierpniu tego roku korzystałem z usług Żeglugi Augustowskiej i płynąłem dużym statkiem Swoboda po jeziorach augustowskich. Pływałem po jeziorach nie raz w dzieciństwie na wycieczkach szkolnych. Oczywiście za każdym razem była to przeprawa przez śluzy. W dzieciństwie trudno mi było zachwycić się tym projektem od strony inżynierskiej. Tym razem jednak spojrzałem na te arcydzieło generała Prądzyńskiego okiem inżyniera. Tak się złożyło, że płynąłem tym statkiem siedząc na dolnym pokładzie, gdzieś nad samą maszynownią statku. Czyli widziałem tę turbulencję wody tuż za śrubą, czułem wibrację silnika i czułem odurzający zapach spalin. Jednak po wpłynięciu do śluzy wszystko to ucichło i mogłem się przyjrzeć bliżej procesowi śluzowania.

Pierwsza myśl – a gdzie tu jest doprowadzony prąd do napędu bram śluzy, gdzie są pompy pompujące wodę, gdzie jest najbliższa stacja transformatorowa zasilająca te wszystko. Nic z tych rzeczy. Bramy śluzy otwiera i zamyka ręcznie kilku mężczyzn, tak jakby w ramionach dużego kieratu, czyli z niewielką siłą otwierają i zamykają wielkie wrota. No to tu jeszcze jest normalnie. I tak sobie siedzę na tej rufie statku, tuż przy samej wodzie, więc widzę, jak zamykają się te wrota. I nagle bingo! Geniusz inżynierski. Jak zbudować takie wrota, aby nic nie trzeba było robić, aby się szczelnie zamknęły? Trzeba zbudować je tak, że wrota bramy zamykają się pod kątem ostrym do wnętrza śluzy. I teraz otwierają się krany doprowadzające wodę z wyższego poziomu, woda sama się wlewa, nie trzeba pomp, bo jest ciśnienie z wyższego poziomu drugiego jeziora. I teraz uwaga. Wlewająca się woda napiera na tak zbudowane wrota i zaciska je. Gdy poziom wody w śluzie wyrówna się do poziomu wyższego, wtedy z niewielkim użyciem siły otwiera się drugie wrota, bo tam już jest ten sam poziom wody. Genialne. Bez prądu, bez sterowania komputerami. Out of the box, czołem panie generale Ignacy Prądzyński!

Wracamy do domu. Czas na odpoczynek w ciszy wieczornej. Czas na ognisko z pieczonymi kiełbaskami, grillem, piwem i dobrym towarzystwem. Aby dodać nastroju zapalam lampę naftową. Wynalazek Ignacego Łukasiewicza, to wie każdy – każdy? – kto skończył szkoły. Mimo, że był aptekarzem, można go śmiało nazwać inżynierem. Lampa się pali, jest nastrojowo, wszystko smakuje, towarzystwo dopisuje. Lampa się pali, ponieważ knot ciągnie naftę i palą się opary nafty, a właściwie jej specjalna frakcja zwana naftą świetlną. No niby oczywiste. Przyglądam się tej lampie i zastanawiam się, jak ją ugasić. Przyglądam się, przyglądam i nagle bingo kolejne. Genialne rozwiązanie inżynierskie. Lampa się pali, ale tylko ponad kapturkiem metalowym z wąską szczeliną na knot. Dlaczego nie pali się poniżej, dlaczego nie zapala się cały zbiornik? Na wszystkie te pytania odpowiedzią jest odpowiedź na pytanie jak zgasić lampę naftową, Otóż, gdy przesuniemy knot poniżej tego metalowego kapturka, tak, że knot jest w jego wnętrzu to lampa gaśnie, ponieważ tam już nie ma tlenu, a jest tylko dwutlenek węgla, który płomień gasi. Proste? Tak, genialnie proste.

Wszystko pięknie. Ale wypada zakończyć smutną refleksją. Pomieszkuję na wsi i obserwuję zaniedbane rowy, które kiedyś można było nazwać rowami melioracyjnymi. Gdy byłem dzieckiem taką rolę rzeczywiście pełniły. Były zadbane, zawsze oczyszczone z porastających je chwastów, gładko wyrównane. Do tego była cała masa zastawek poziomu nawadniana wód gruntowych. Tutaj trzeba było tylko inicjalnie dokonać uporządkowania a następnie tylko pilnować, aby były drożne, aby zastawki działały prawidłowo i ten potężny agregat utrzymania całych wielkich połaci ziemi miał stały poziom wód gruntowych niezależnie od tego czy była w danym roku susza czy nie. Woda sama załatwiała wszystko, wystarczyło tylko jej nie przeszkadzać. Genialnie proste. Faraonowie wiedzieli to kilka tysięcy lat temu.

Sławomir Mrożek, znany dramaturg, był też grafikiem satyrykiem, miał bardzo charakterystyczną kreskę swoich grafik. Na jednej z nich, na niewielkim wzgórku leżał jakiś mężczyzna z czapką z pawich piór i grał na fujarce. Obok leżała owca i leżały zerwane kajdany. Pod rysunkiem był podpis: „To jest Polak. On gra na fujarce. Obok niego leżą pozrywane kolejne pęta. Obok leży owca, która zdechła z braku nadzoru”.

Tak drogi czytelniku, grzech zaniedbania ma swoje specjalne wyróżnienie w katalogu grzechów, czyli krzywd wyrządzonych samym sobie i swoim bliskim.

Marek Powichrowski, w dniu 2025-08-24

 

 

Materiał będzie dostępny we wrześniu 2025 r.

NUMER 71 – WRZESIEŃ 2025

  • Od naczelnego …
  • Z życia Oddziału SEP
  • Z historii elektryki – Jacek Kusznier – Rozwój Wyższej Szkoły Inżynierskiej w Białymstoku do czasu przekształcenia w Politechnikę Białostocką
  • Nauka i praktyka – Jerzy Kołłątaj – Idea innowacyjnej edukacji techniczno-humanistycznej
  • Artykuł młodego inżyniera – Andrzej Korecki – Projekt i budowa mikroprocesorowego układu regulacji ciśnienia oraz temperatury gazu LPG na listwie wtryskowej
  • Studenci o sobie – Łukasz Sokołowski – VI Sympozjum „Młodzi. Technika, Przemysł” – Szczecin, 27-29.03.2025
  • Studenci o sobieŁukasz Sokołowski III Podlaskie Dni Młodego Elektryka 2025
  • ELSEP 2025 – Krzysztof Woliński – XXII Seminarium ELSEP 2025
  • Okiem inżyniera – Emil Cywiński – Pamiątki ze świata
  • Relacja – Paweł Mytnik – Oddziałowa wycieczka Cypr 2025
  • Relacja – Paweł Mytnik – Obchody MDE 2025 w Oddziale Białostockim SEP
  • Felieton – Marek Powichrowski – Co ma łyżka do śluzy wodnej?
  • Z żałobnej karty

 

 

SEP Oddział Białostocki

Zakresem działalności SEP obejmuje elektrotechnikę, energetykę, elektroenergetykę, elektronikę, radiotechnikę, optoelektronikę, bionikę, techniki informacyjne, informatykę, telekomunikację, automatykę, robotykę i inne dziedziny pokrewne. (Statut SEP § 2.1)

Kontakt

ul. Marii Skłodowskiej-Curie 2 15-950 Białystok Telefon: (85) 742-85-24 Email:biuro@sep.bialystok.pl Biuro czynne: poniedziałek-piątek w godz. 8:00 – 16:00
SEP Białystok 2020 © Wszelkie prawa zastrzeżone